Pieśń Naszych Korzeni

XXIX Festiwal Pieśń Naszych Korzeni

saliens in montibus, transiliens colles

Bliskość. Okazuje się ona być czymś silniejszym niż upływ czasu, bardziej trwałym niż granice i przeszkody w przestrzeni. Najdelikatniejszym i najdoskonalszym być może narzędziem prostowania ścieżek, równania pagórków, przeskakiwania tych gór, których tutaj na ziemi wyrównać się jeszcze nie da.

Bliskość wybrzmiewa we wspominaniu mistrzów i przyjaciół: w muzyce granej przez Marcela Peresa dla Macieja Kazińskiego na fortepianie z jego kolekcji.

Litewskie pieśni, mające swoje polskie (i łacińskie) odpowiedniki, przenoszone przez wieki w tradycji ustnej, przypominają nam o Rzeczypospolitej Obojga Narodów, o jej (przynajmniej) dwóch płucach, o wzajemnych spotkaniach i wpływach, o wspólnym – bliskim – tworzeniu kultury, wtedy i teraz.

Warsztatowe i koncertowe przypominanie muzyki Josquina w pięćsetną rocznicę jego śmierci też moglibyśmy nazwać wspominaniem mistrzów – i (jeśli tylko śmielibyśmy użyć tego słowa) przyjaciół: długie trwanie utworów w praktyce wykonawczej, ich twórcze opracowywanie i przywracanie do życia świadczy o tym, że mimo upływu czasu pozostają one bliskie, a tym samym muzycznym językiem mogą mówić kolejne – nawet bardzo od siebie odległe – pokolenia śpiewaków.

Tegoroczne koncerty instrumentalne – zarówno ten, który zagrają Bruno Cocset i Arte dei Suonatori, jak i solowy nocny koncert Justyny Rekść-Raubo – to niejako ze swojej natury przestrzeń intymnej opowieści: tylko w bliskości można mówić o tym, co między światłem a cieniem duszy, i tylko w bliskości można taką opowieść przyjąć.

W sobotnich ormiańskich nieszporach i panichidzie możemy odnaleźć te wątki, które łączyły świat i to, co poza światem – jak w muzyce (dla i za) zmarłych mistrzów i przyjaciół…

Każdemu festiwalowi towarzyszy nieprzerwanie myśl o tradycji. To ona jest niewypowiedzianym na głos tematem wszystkich jego odsłon. Czy nie możemy pomyśleć, że bliskość to jej drugie imię? Czy tradycja nie jest tą nicią, która łączy różne języki i różne epoki, to co w czasie i to co poza czasem, pozwalając nawiązywać bliskość z tym, co wydaje się odległe? Czy nie możemy wreszcie powiedzieć – podejmując ryzyko otarcia się o słowa największe –, że tradycja jest jednym z wymiarów communio sanctorum i jednym z odcieni nadziei, który w odwiecznym rytmie powtarzanych w czasie pieśni i znaków, nadaje temu czasowi kierunek wertykalny.

Nieszpory sobotniego wieczoru – powitanie Dnia Pańskiego – mówią o tym, że dzień zaczyna się wtedy, kiedy jeszcze go nie widać, i może to właśnie tęsknota za nim pozwala mu się pojawić i przyjść. Każda niedziela jest przecież wspominaniem tej chwili, w której łączy się niebo z ziemią, sprawy Boskie ze sprawami ludzkimi.